„Obcy (trzydzieści minut przed wybuchem wojny)” to jedna z najnowszych powieści węgierskiego pisarza i poety Andrása Petőcza. Autor opowiada historię dziewczynki uciekającej wraz z matką przed prześladowaniami. Właściwie nie wiemy, gdzie rozgrywa się akcja książki, ani jakiej narodowości są jej bohaterowie. Miejscowi, obcy i barbarzyńcy. Tak nazywa ich Petöcz.
Czas wydania węgierskiego oryginału zbiega się z dramatem w Biesłanie. András Petöcz nie opowiada jednak ani fikcyjnej historii z miejsca wydarzeń, ani tym bardziej nie przywołuje znanych faktów. Jego opowieść jest alegorią, metaforą zniewolenia, upokorzenia i obcości. Dziesięcioletnia bohaterka jedzie z matką do miasta, w którym będą bezpieczne. I pozornie wszystko na to wskazuje. Matka dostaje pracę na plebanii, córka zaczyna chodzić do szkoły, nawiązuje pierwsze dziecięce przyjaźnie. Obie prowadzą skromne, ale spokojne życie.
Niepokojąca jest jedynie przyjaźń matki ze stacjonującymi w miasteczku żołnierzami. Nagle w miasteczku pojawiają się „obcy”. Kim są, nie wiemy. Nie wiemy też, do jakiego kraju należy funkcjonująca w mieście jednostka wojskowa. Skojarzeń oczywiście można mieć tu wiele, np. armia sowiecka na Węgrzech, jednostki amerykańskie w byłej NRD, terroryzm fundamentalistów muzułmańskich, problem mniejszości cygańskiej. Bohaterki też przecież nie są „miejscowe”. Może właśnie są Cygankami? Kwestia romska jest wszak jednym z głównych problemów z gruntu jednonarodowościowych Węgier. Autor jednak nie odnosi się do bieżącej polityki ani do historii swojego kraju. Stawia podstawowe pytania o miejsce swoich bohaterów w świecie pełnym brutalności, strachu i braku bezpieczeństwa.
András Petőcz (ur. 1959), węgierski pisarz i poeta, autor powieści, esejów oraz poematów dla dorosłych i dzieci. Wielokrotnie nagradzany za osiągnięcia literackie – w 1987 roku Literacką Nagrodą im. Lajosa Kassáka za swoją eksperymentalną poezję, w 1990 roku Nagrodą Roberta Gravesa za poemat „Europa metaforycznie”, w 1996 Nagrodą Attila Józsefa za całokształt twórczości oraz w 2008 Nagrodą Sándora Máraia za powieść „Obcy” – pierwszą w dorobku pisarza przetłumaczą na język polski.
Na rynku, przed domem kultury gromadzą się obcy.
W miasteczku, na naszej ulicy, ludzie mówią, że przyjechali jacyś dziwni obcy, ale mówią też, że ci obcy są tu tylko przejazdem.
Ludzie mówią wiele rozmaitych rzeczy.
Że ci obcy są uciekinierami, którym trzeba pomóc, gdyż tam, gdzie dotychczas mieszkali, panuje wielka bieda.
Jeszcze większa niż u nas.
Babcia Amélie mówi, że obcy będą tu pracować, zwłaszcza mężczyźni, ale nie w naszym miasteczku, lecz wiele kilometrów stąd, w dużym mieście.
Babcia Amélie mówi też, że barbarzyńcy już są w naszym miasteczku. Ale to nie są jeszcze ci groźni barbarzyńcy.
Ci są raczej tylko nieszczęśnikami.
Babcia Amélie mówi, że ci barbarzyńcy tylko tu odpoczną, w naszym miasteczku, i pojadą dalej. I na razie nie musimy się ich bać.
Inni mówią coś innego. Twierdzą, że ci obcy są jednak niebezpieczni, i że są wśród nich tacy, którzy chcą nas zaatakować, bo się na nas gniewają.
Nie wiem, na razie nie boję się, raczej jestem ich ciekawa.
Idziemy z Amélie na rynek. Sara też tam jest, i jej mama, z niemowlęciem w ramionach.
I wielu innych mieszkańców z naszej ulicy.
Trochę to dziwne. Miejscowi, ludzie z naszego miasteczka, stoją w jednej grupce.
Przyglądają się obcym.
Wśród obcych jest wiele dzieci, chłopcy i dziewczynki, dziewczynki są bardzo ładne.
Mają śniadą skórę i długie, proste czarne włosy.
Trochę są podobne do muzyków.
Ale jednak całkiem inne.
Dorośli mają zakryte twarze. Są w czarnych ubraniach, otuleni szatami od stóp do głów. Na twarzach mają coś w rodzaju gęstej czarnej siatki.
Widać tylko ich bose stopy, są w klapkach. Niektórzy mają na kostkach złote łańcuszki.
Stoją przed domem kultury. Jest ich bardzo dużo. Wyglądają tak, jak gdyby na coś czekali.
Wszyscy są zdenerwowani i pełni napięcia.
Obcy chłopcy są źli, że się im przyglądamy. Zbierają z ziemi kamyki i rzucają w nas.
Jeden z kamieni trafia Sarę w twarz.
Krew leci jej z ust.
Mama Sary krzyczy:
– Idźcie stąd! Nie chcemy tu was, śmieciuchy! Czarne antychrysty! Wynoście się! Nie jesteście nam potrzebni!
(…)
W szkole też wszystko się zmieniło.
W ciągu kilku dni do klasy doszło wiele nowych dzieci.
Nadal przyjaźnię się z Amélie i Sarą, ale nie lubię tych nowych.
Jedna z nich, Fatima, zawsze siedzi w chustce. Nawet podczas lekcji nie wolno nam zobaczyć jej włosów.
Przynajmniej ona tak mówi, że nikt nie może zobaczyć jej włosów.
Nawet na wuefie jest w chustce, nie chce zakładać tenisówek, biega i gra w piłkę w kapciach.
Nauczycielka jej pozwala.
Poza tym jest bardzo niezdarna.
Ale Fatima nie jest sama. Ma przyjaciół, którzy ją obronią. I nie pozwolą, żebyśmy zdjęli jej z głowy chustkę.
A przecież chcielibyśmy zobaczyć jej włosy.
Sara podchodzi do Fatimy i pyta:
– Dlaczego nigdy nie zdejmujesz tej chustki? Nie jest zimno! A może się boisz, że zobaczymy twoje brudne włosy? Nie ma w nich niczego do oglądania!
Fatima spuszcza głowę i nie odpowiada. Chce odejść na bok, ale Sara jej nie pozwala.
– Jak chcesz tu mieszkać, musisz się zachowywać tak jak my. My nie chodzimy w chustkach, prawda?
Jeden z obcych chłopców, Rachid, który do tej pory spokojnie siedział w drugim końcu klasy, teraz podnosi się z miejsca i staje między Sarą a Fatimą. Stoi przed Fatimą, naprzeciw Sary i się nie odzywa.
Nagle dwoma rękoma popycha Sarę, dziewczyna się przewraca.
Podbiega Arno. Ma w ręku ostry nóż.
I mówi:
– Ty brudasie! Zaraz zrobię z tobą porządek!
Rachid zasłania się rękoma.
Na szczęście. Arno zadaje cios z taką siłą, że nóż ślizgając się po dłoni Arno wbija się w ramię Rachida.
Wtedy przychodzi nauczyciel. Jedną ręką opiera się na kuli, drugą łapie Arno za nadgarstek.
Twarz Arno wykrzywia się w grymasie, chłopak upuszcza nóż.